piątek, 9 października 2015

YFU meeting

Poprzedni weekend spędziłam na spotkaniu mojej organizacji - YFU. Razem z ponad 50 innymi exchange students z mojej części stanu Michigan spędziłam dwa dni na seminarium. Maila z informacją moja rodzina otrzymała jakieś 3 tygodnie wcześniej, a informacja głosiła, ni mniej ni więcej, tylko - "Zapraszamy na spotkanie YMCA..."

Tak. Dokładnie. YMCA - organizacja, która nie wszystkim znana jest jako Związek Młodzieży Chrześcijańskiej, ale na sto procent kojarzy się z przebojem zespołu Village People "Y.M.C.A" z końca lat 70, który wciąż pozostaje hitem niejednej imprezy i przyciąga wszystkich okupującyh krzesła na parkiet.


Trochę jednak zirytowana faktem, że inne organizacje spotkania tego typu organizują w Nowym Jorku, a ja wkrótce wyląduję w środku lasu, pogodziłam się z faktem, że na niektóre rzeczy wpływu nie ma. 

Okazało się, że mogę wybrać czy zostaję na miejscu na noc, czy wracam wcześniej do domu. Kora polecała mi drugą opcję, stanowczo odradzając nockę w oparciu o własne doświadczenia: zimno i nudno. Większość przyjaciół z mojej szkoły zostawała, więc ja w końcu też na to się zdecydowałam.

Young man, are you listenin' to me?
I said, young man, what do you want to be?
I said, young man, you can make real your dreams,
But you’ve got to know this one thing.
(...)
It’s fun to stay at the Y.M.C.A.,
It’s fun to stay at the Y.M.C.A.

Camping YMCA znajduje się około pół godziny jazdy samochodem od mojego domu.  Na miejsce dotarliśmy przed 10. Rejestracja i... oddanie telefonów. No tak, środek lasu i brak kontakty ze światem (od razu mówię, że nawet z telefonem komunikacja była ograniczona zasięgiem, a raczej jego brakiem.)

Na miejscu czekało kilka malych drewnianych domków cabin i jeden większy budynek, w którym odbywały się wszystkie spotkania i posiłki. Jednym słowem był to normalny camping nad jeziorem, choć mi nieustannie brakowało Misia Yogi, który moim zdaniem wpasowałby się w klimat.




Proszę sobie wyobrazić poruszanie się tą ścieżką w środku nocy,
 bez światła, a do tego bez soczewek!

Przechodząc do seminarium, nie było ono zbyt użyteczne i nie dowiedziałam się niczego czego wcześniej nie wiedziałam, może oprócz kilku dodatkowych rzeczy, których mi robić definitywnie nie wolno - czyli standard.



Początkowe gry integracyjne, czyli jak nie zamarznąć na śmierć

Listy od byłych exchange students

Za to do absolutnych plusów można zaliczyć: dużooo nowych znajomości, umiejętność wyznania miłości w języku chińskim, jedzenie jabłek w ilościach hurtowych oraz jedzenie w ogóle (typowo amerykańskie oraz bardziej interesujące słodycze z Chin i Tajwanu!). Udało mi się też wreszcie spróbować przejść choć krótką trasę w parku linowym. Od zimna uratowała mnie bluza, którą jedna z wolontariuszek YFU przyniosła wraz z innymi rzeczami zostawionymi przez jej poprzednie host córki. 


Wieczorem miało odbyć się ognisko, połączone z jedzeniem s'mores. Na doszło jednak do skutku z powodu pogody, Zamist ogniska rozpalili w kominku i piekłam s'mores w pomieszczeniu - nie były tak dobre jak można się spodziewać, ale jak na pierwszy raz nie zawiodły za bardzo. Dla niewtajemniczonych - s'mores to mieszanka marshmallows, czekolady i ciasteczek, która normalnie wygląda mniej więcej tak jak na zdjęciu obok. Nasza była trochę bardziej ograniczona - ciasteczka w polewie czekoladowej i rozpływające sie w ustach gorące pianki!

Oakridge High!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz