sobota, 22 sierpnia 2015

Lucy In The Sky With Diamonds / When I Get HOME

Kocham podróżować samolotami, kocham uczucie chwilowego bezwładu w nogach przy starcie i lądowaniu, uwielbiam widok chmur gdzieś pod samolotem... Ale nawet dla mnie ponad 26 godzin, lotów, przesiadek i czekania na lotniskach to za dużo.


Warszawa Okręcie - Frankfurt

Zbiórka o godzinie 5:00, samolot 6:45. Krótkie czekanie na wolontariusza (warto wspomnieć tutaj o legendarnej notatce YFU HELP, która jest najbardziej abstrakcyjną rzeczą jaką ta organizacja daje nam przed wylotem, zaraz obok ostrzeżenia, żeby nie przyjmować paczek od nieznajomych na lotniskach), później check-in. Nie byłabym sobą gdyby coś się nie skomplikowało - okazało się, że bilet na mój ostatni samolot jest poza zasięgiem polskiego portu lotniczego. Na szczęście miałam go wydrukować na którymś z następnych lotnisk (jeszcze trzy, nie ma sprawy). Czas na pożegnanie... Lecimy! 



Frankfurt - Waszyngton DC
Na miejscu czekał na nas wolontariusz YFU, który odprowadził nas pod właściwą bramkę. Poruszając tematy polityczno-historyczno-imprezowo-wymianowe jakoś dotrwaliśmy do odlotu. 

Bez wątpienia był to najdłuższy i najbardziej komfortowy lot w moim życiu - miłe i niemiłe statystyki z pokładu Dreamlinera: ponad 7 godzin lotu, trzy obejrzane filmy, trzy posiłki, 10 minut snu. I nie mam jet-lagu. Cud prawdziwy! Na wyposażeniu poduszki i kocyki, a że siedziałam obok pary z małym dzieckiem, to wiem, że też łóżeczka, maskotki, gerberki i ogromna miłość stewardes. 
Na miejscu - w Waszyngtonie czekała wszystkich kontrola emigracyjna, ponowna kontrola bagażu i oddawanie deklaracji celnej (otrzymanej w samolocie). Można się nie tylko zgubić w papierach, ale przede wszystkim na lotnisku, które jest ogromne. Sprawdza sie jedna zasada: PODĄŻAJ ZA TŁUMEM. W taki oto sposób bezpiecznie zameldowałam się u wolontariuszy YFU, którzy dbali o to, by żadnego z uczniów nie pochłonęła mroczna otchłań portu lotniczego Washington Dulles. 



 
Waszyngton - Chicago
Gdy jeszcze nie dociera do naszego mózgu informacja, że oto jesteśmy w Ameryce, dookoła której, kreciło się nasze całe życie odkąd dowiedzieliśmy się o wymianie... następny lot, tym razem United Airlines do Chicago. Dla mnie był to koniec przelotów na ten dzień. Jako jedyna z Polski zostawałam overnight w hotelu w pobliżu chicagowskiego lotniska. Tu wiele poszło nie po mojej mysli - najpierw ponad godzinne czekanie na następnego wolontariusza, potem czekanie na uczniów z Włoch, potem jeszcze trochę czekania... w podziemiach lotniska z powodu alarmu ostrzegającego przed TORNADAMI. Trzeba mieć szczęscie! Na szczęscie wolontariuszka YFU ewakuowała nas z podziemi lotniska, nie gdzie indziej, jak do Hiltona - z eleganckim holem, miękkimi siedzeniami i umiarkowanym dostępem do wifi. Zanim odzyskaliśmy walizkę Włocha i wydrukowaliśmy mój bilet, zrobiło się dobrze po pólnocy.

Chicago
Staying overnight podobno ma swoje plusy i minusy. Ja widzę głównie plusy - wypoczynek po podróży (nawet jeśli jak w moim przypadku trwał niecałe cztery godziny), spotkanie nowych ludzi (Dwóch Włoszek i Włocha - zresztą z jedną z Włoszek wciaż snapuję)... Może opóźnia się nasze spotkanie z rodziną, ale czy nie lepiej jeśli przy pierwszym spotkaniu nie wyglądamy jak ZOMBIE?
W czasie pobytu w hotelu spałam w trzy osoby w pokoju dwuosobowym. Czy było niewygodnie? Ani trochę! W pomieszczeniu znajdowały się dwa ogromne łóżka typu California King Size, które wysokością sięgały mi do bioder.



Był też mały ekspress do zaparzenia porannej kawy Ele przetestowała go już wieczorem. Wieczorem też wolontariuszka YFU zamówiła nam pizzę (nawet bez mięsa specjalnie dla mnie - 100% miłości), więc pierwszy amerykański fast food w środku nocy zaliczony. Mówiąc o jedzeniu warto wspomnieć o śniadaniu, które nawet najbardziej zdecydowanego człowieka mogło doprowadzić do rozterki. Ogromna maszyna do gofrów? Proszę bardzo! Babeczki, których skład wybieramy sami? Są! Coś na słono? Nic prostszego! A wszystko pięknie podane, z tematycznymi podpisami i grafikami. Perfekcyjny start.

        

 

Po niewielkiej ilościu snu pojechaliśmy busem na lotnisko Chicago O'Hare. Odlatywałam ostatnia więc spędziłam około 1,5 godziny na rozmowie z wolontariuszką YFU. Pożegnałyśmy się amerykańskim hugiem, a ona ze łzami w oczach powiedziała, że spotykanie ludzi, których wiesz, że już nigdy nie zobaczysz jest okropne i życzyła mi szczęsliwego lotu. Wspaniała!

O godzinie 11:15 opuściłam zaledwie pięćdziesięcioosobowy samolot lini United Airlines i spotkałam moją host family. Przywitali mnie z ogromnym transparentem


Welcome America, welcome Michigan, welcome Muskegon, welcome HOME!




4 komentarze: